wtorek, 15 stycznia 2013

Nie czytajcie książek!




Polacy nie czytają…a na pewno czytamy najmniej w Europie. To już fakt wielokrotnie potwierdzony wiarygodnymi badania, fakt, którego już się nawet nie wstydzimy.
Książkami brzydzimy się od wczesnych lat szkolnych aż do późnej starości. Nie wypożyczamy, kupujemy tylko z rzadka, bo drogie i w zasadzie niepotrzebne. A jak już kupujemy, to najczęściej z konieczności zakupu prezentu dla kogoś, komu najchętniej nic byśmy nie dali, ale nie wypada. Więc ten ktoś dostaje kolejnego bestsellera, najlepiej zagranicznego autora, takiego z wyższej półki. Tego samego, którego chwilę później w innym opakowaniu powierzy zacniejszemu czytelnikowi. 

Cóż… na naszych oczach książka staje się towarem niechcianym i niepożądanym, a w każdym razie praktycznie już nieobecnym w naszym życiu.  Jednocześnie coraz rzadsza zdaje się być prawdziwa zdolność czytania, a zwłaszcza czytania ze zrozumieniem. W zasadzie należałoby parających się tym procederem objąć jakimś specjalnym rządowo regulowanym programem ochrony gatunków zagrożonych wyginięciem.


W sumie to nawet zabawne, jak historia zatoczyła wielkie koło. Książka stała się ponownie dobrem luksusowym, koneserskim prawie, przeznaczonym i wykorzystywanym tylko przez elity.
Kiedyś tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na posiadanie książek, dzisiaj tylko nieliczni korzystają z powszechnej możliwości ich zdobycia. Kiedyś duża część społeczeństwa analfabetów zazdrościła tym, którzy potrafili rozszyfrowywać tajemne znaki naniesione drukiem na papier. Dzisiaj wtórni analfabeci wyśmiewają tych, którzy po te zadrukowane tomy jeszcze w ogóle sięgają.
Bibliotek Narodowa co jakiś czas robi badania nad stanem czytelnictwa. W zasadzie nic się nie zmienia od kilku lat. Chociaż to nadużycie.. bo tak naprawdę z roku na rok jest coraz gorzej.

Pewnie bym się bardzo nie przejął, gdyby nie fakt, że mój 13-letni syn masowo wręcz pożera książki. Przez dłuższą chwilę byłem nawet z tego powodu dumny.. ale coraz częściej zastanawiam się, czy nie zrobiliśmy mu z jego mamą krzywdy… no bo jak ten biedny chłopak o wrażliwości ukształtowanej literaturą poradzi sobie w świecie ludzi, którzy książki znają tylko z opowiadań? Jak poradzi sobie w świecie współczesnych barbarzyńców oddających się co najwyżej lekturze instrukcji obsługi kolejnych ultra nowoczesnych sprzętów albo tekstom umów kredytowych? Boję się. Boję się, bo w takim świecie dusza kształtowana książką długo nie pociągnie…

A wyniki badań Biblioteki Narodowej z poprzedniego roku w kilku miejscach nawet nie tyle porażają, co prawdziwie dziwią... 

Raport Biblioteki Narodowej

Ponad połowa naszych rodaków przez rok nie sięga nie tylko po żadną książkę.. ale też nie była w stanie sprostać intelektualnie i mentalnie kilkustronicowym tekstom!
Ciągle jeszcze zachodzę w głowę, jako to możliwe, że współczesny student potrafi przez rok nie przeczytać żadnej książki… ba! nie tylko, że nie czyta książek, ale nawet ich nie przegląda… i jest w stanie - co uważam za swego rodzaju osiągnięcie jednak - miesiącami nie tknąć nawet jednego tekstu dłuższego niż 3 strony!

 Tylko po co się unosić... Ludzie zachowują się pragmatycznie. Po co komu książki dzisiaj? Skąd dzisiaj czerpiemy wiedzę o świecie i życiu? Przecież nie z książek! Kto dzisiaj w dobie społeczeństwa „informacyjnego”… a w zasadzie obrazkowego miałby na to czas? Komu chciałoby się spędzać długie godziny nad tłumaczeniem sobie skomplikowanych słów-kluczy i przekładaniu tego na prostą przecież codzienność. Tym bardziej, że wszystkich informacji i odpowiedzi na każde pytania od świtu w postaci barwnej papki dostarczają nam na talerzu telewizji śniadaniowej... a później przez cały dzień jesteśmy karmieni przez "telewizje informacyjne"... które ładują w nas materiały robione w dużej mierze przez ambitne nastolatki z dużych miast. Nie ujmując nic ambitnym nastolatkom :)


Każdemu, kto dobrnął do tego miejsca nie muszę nic wyjaśniać. Ci, którym należałoby coś podpowiedzieć skończyli na pierwszym akapicie… tytule.. a może i samym obrazku.
Ale też ciekawe ile osób dotarło do tego miejsca… i ile się zgodzi z tezą, ze jednak nie warto czytać.
Czytanie nie tylko nie ma perspektyw, ale też w konsekwencji utrudnia życie. Kto czyta, wie może trochę więcej, ale też czuje znacznie mocniej… doświadcza więcej i pełniej, ale i trudniej mu o jednoznaczny pogląd… no chyba, że czyta tylko "podobne książki" :)


Podobno PR-owcy odradzają politykom zdjęcia z książkami, bo to się źle kojarzy…. Przejrzałem kilka oficjalnych stron… trochę blogów.. i rzeczywiście nie znajdziemy tam zdjęć polityków z książką w dłoni… może kilka ;)
 ....ale w większości przypadków z książkami które sami napisali ;)

A ja pod choinkę kupiłem sobie trzy książki... prawie na wagę.. jakby co zwrócą się trochę w skupie makulatury ;) i nie czytajcie książek, naprawdę nie warto już dzisiaj, a poza tym... raz pobudzona wyobraźnia jest trudna do ujarzmienia :)

wtorek, 1 stycznia 2013

Dobrego roku!



Jaki był ten rok dla nas? Co z niego zapamiętamy? Jakie wydarzenia pozostały w naszych głowach na dłużej, a jakie tylko zabłysły na chwilę i już o nich zupełnie dzisiaj nie pamiętamy? 


Dla mnie to był rok wielkich zmian. Znowu. Ostatnie lata dostarczają mi naprawdę wielu mocnych wrażeń. Z niektórymi się zżyłem, niektóre ciągle jeszcze na to zżycie czekają. Coraz boleśniej człowiek odczuwa upływający czas. Na wskaźniku rocznikowym zapaliła się lampka 39. O tym wolę nawet nie myśleć.. zresztą.. cieszy w takiej sytuacji, że się nie jest kobietą i zamiast etykiety „starszy” przypinam sobie z uśmiechem na ustach „dojrzalszy”.


Dał mi ten rok wiele. Dał wielkie uczucia, dał wiele dowodów przyjaźni i sympatii, towarzystwo wielu dobrych ludzi i kilku prawdziwych przyjaciół. 
Dał mi radość i wiarę, że można wszystko, jak się tylko bardzo chce. Za to wszystko dziękuję.. przede wszystkim tym wszystkim, którzy mieli w tym swój udział.


A tym, którzy skutecznie lub mniej skutecznie próbowali kopać pode mną dołki, snuć intrygi, tym wszystkim, którzy dla prymitywnych osobistych satysfakcji dopuszczali się podłości, kłamstw i oszustw życzę, żeby dobry Pan Bóg im wybaczył…

…a jeśli uzna, że dla ich dobra warto, żeby na własnej skórze odczuli przyjemność swoich podłości, to nie będę oponował ;)


To było 12 mimo wszystko dobrych miesięcy. 

Dobrego kolejnego roku wszystkim!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świątecznie...?

Po jakimś totalnym pędzie w amoku, biegu za wszystkim, nerwowym parkowaniu, pospiesznym poszukiwaniu i pakowaniu prezentów, prześciganiu do kasy stanąłem gdzieś w Empiku w kolejce na tyle długiej, że i percepcja się trochę wyostrzyła i opcja myślenia powoli zaczęła wracać...
Kolejka rzeczywiście niezwyczajnie długa, pewnie w dziesiątki klientów liczona, więc był czas, żeby i muzyczne tło do mnie dotarło.

Najpierw w uszach rozdzwoniły się dzwonki i dzwoneczki jakiejś kolejnej wersji "Jingle bells"...później jakiś facet przekonywał mnie, że te dni to "...the Most Wonderful Time of the Year".. 
 
i już chciałem rzucić wszystko i uciec, kiedy z głośników popłynął głos Nat King Cole'a.. śpiewającego tak pięknie, prosto i z wielką klasą o zakochaniu i dawaniu siebie, o miłości w tym niespokojnym świecie.

Jakoś mnie zatrzymało w tym rozdrażnieniu. Święta idą. Czas miłości w końcu... może niekoniecznie zakochiwania, ale miłości jednak. Chyba ostatnia chwila na refleksję. Czy ktoś jeszcze pamięta, o co w tym wszystkim dzisiaj chodzi? Za chwilę będzie już po świętach...

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze


Pozwólcie facetom płakać...

Oglądałem ostatnio  reklamy. Przy jednej z nic poczułem, że mam problem ze wzrokiem.. czyżbym się wzruszył? Pomyślałem - Jezu, co za wstyd. No bo jak to? Ja facet, prawie 90kg żywej wagi, jak mawiają przyjaciele z Ukrainy typ elitarnego kozaka zaporoskiego i co? Ryczę? Na reklamie??? No wstyd…

Chwilę później przypomniało mi się przedstawienie z liceum. Zrealizowaliśmy je na podstawie polskich piosenek z lat 80-tych. Bardzo różnych zresztą i sięgających do bardzo odmiennych stylów muzycznych. Ważny był tekst, który wypełniał treść przesłania.

Moja kwestia przypadła na wiązankę, w której było o rolach społecznych faceta i kobiety… i znalazł się tam również kawałek zespołu Gang Marcela..dzisiaj już mało kto pamięta.. ale było tam o tym, że "prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze, prawdziwy mężczyzna, nie wie co łzy"..


Minęło 20 lat, a świat się chyba nie zmienił w tym aspekcie. „Prawdziwi faceci” nadal przecież nie płaczą. Od „prawdziwego faceta” nadal oczekuje się tego samego – i to nieważne, że stoi to w sprzeczności z wieloma innymi oczekiwaniami , bo przecież się nieustannie cywilizujemy i rozwijamy społecznie – facet nadal ma być niewzruszony, pozbawiony wszelkich słabości i emocji, rozsądny, zaradny, wiecznie zabiegany i zawsze silny. Ma umieć łokciami przepychać się przez świat, zdobywać wszystkie wyznaczone cele, umieć walić pięścią w stół, nigdy nie okazywać słabości, nie litować się w szczególności nad sobą i nie tolerować jakiejkolwiek porażki u siebie.

I tacy starają się być. Nie ryczą. Zaklinają rzeczywistość, wyziębiają się emocjonalnie, żyją w stresie i umierają młodo na atak serca. Troglodyci dzisiejszych czasów nie rozmawiają nawet, bo nie mają z kim. Dla kobiet są w końcu tymi twardzielami, silnymi samcami, którzy nie potrzebują wsparcia, mają je przecież nieść. Nie rozmawiają też z innymi facetami, bo każdy zaprojektowany jest wg tej samej zasady. Nie tylko sam nie może się przed innymi otworzyć, ale dziwnie czułby się także w sytuacji, kiedy któryś chciałby się otworzyć przed nim. Nie nauczony rozmawiać nie rozmawia. Uśmiech, żart,  ściśnięte kąciki ust. Wszystko. Biegnie dalej.

Podobno faceci rządzą światem. A ja mam wrażenie, że już za niedługo będą wymierającym gatunkiem. Dzisiaj to facet jest ofiarą… ofiarą oczekiwań będących pomieszaniem wymagań różnych czasów i epok. Oczekiwań rodziców, matek, ojców, żon w spodniach i kochanek w zwiewnych sukienkach, roszczeniowych dzieci, nieugiętych szefów, dobrych przyjaciół, kolegów... Oczekiwań generowanych przez otoczenie i wszechobecne media, oczekiwań , które się tak bardzo wzajemnie wykluczają, że nie sposób się w tym sensownie odnaleźć.

I nie odnajdują się. Upośledzeni rodzinnymi schematami, wzorcami zachowań naszych ojców, dziadków, pradziadków, wujków i innych samców z przeszłości nie nadążają. Z czasem rodzi się z tego frustracja, poczucie niemożności i brak perspektyw na spełnienie. W efekcie stają się facetami, którymi nigdy nie chcieli być. Coraz częściej zauważają w sobie swoich ojców i to do tego z czasów i sytuacji, od których tak bardzo chcieli sami uciec. „My tacy nie będziemy”…
Pochyliłem się nad jedną łzą na policzku, a wyszedł prawie manifest. Ale coś w tym jest. Facet to jednak człowiek.. istota zdolna do emocji… a nawet uczuć. Jeśli się o tym na siłę stara zapominać, musi dojść do wynaturzeń. Nośmy zatem te swoje tępe noże za naszymi przepaskami biodrowymi, bądźmy gotowi ich użyć w sytuacji zagrożenia, walmy pięścią w stół, jak jest taka potrzeba…. ale nie bójmy się wyrażać własnych emocji. Niech natarczywe „nie płacz, nie bądź babą” zamilknie. Pozwólcie facetom płakać! Pozwólmy sami sobie.

niedziela, 16 grudnia 2012

Po promocji 80 milionów

Rozmowa Waldka Chudziaka z bohaterami tamtych czasów:
S.Huskowskim, J.Piniorem, T.Surowcem
Dzisiaj w byłym kinie "Warszawa" odbył się ostatni chyba już akt promocji "80 milionów" jako polskiego kandydata do Oscara. Nie zamierzam się wyzłośliwiać ani na temat oprawy, ani prowadzenia. Nie były najlepsze, to niestety fakt. Cała impreza miała jednak swój klimat i wielki sens.  Byli zatem i bohaterowie "kradzieży" - Staszek Huskowski, Józef Pinior i Tomasz Surowiec, byli producenci i twórcy filmu z Waldemarem Krzystkiem na czele, był bar rodem z lat 80-tych z bufetowym wydającym bigos z kiepem w ustach i kilku żołnierzy w mundurach z epoki i pałkami milicyjnymi za pasem, a wszystko w dawnym kinie "Warszawa".... reliktem minionej epoki zamienionym dzięki unijnym dotacjom we współczesne kino na poziomie.. ale nie multipleks.
Niezależnie od potknięć sens promocji pozostaje i tak wielki. Dzięki niej film nadal żyje, wyrwał się trochę z cyklu komercyjnego trwania produktu, wędruje po świecie, pokazywany jest w wielu miejscach w Polsce i zagranicą. Żyje, a zatem żyje ciągle i historia, którą opowiada.
Mówi się, że dobre filmy powstają wtedy, kiedy autor ma do dyspozycji ciekawych bohaterów, osadzonych w ciekawych czasach i robiących ciekawe rzeczy. Tu zagrało wszystko. Scenarzysta, a później i reżyser dostali ciekawe postaci. Każda inna, każda bogata na swój sposób, a do tego jeszcze wzbogacona historiami ludzi, którzy w filmie się nie pojawili. Dostali twórcy też "ciekawe" czasy. Stan wojenny. Kryzys państwa. Bunt młodych przeciw bezdusznemu systemowi. W końcu była i ciekawa akcja...bo wywiezienie 80 milionów z banku, który nie powinien ich wydać i ukrycie ich w pałacu arcybiskupa to ciekawy motyw. Reżyser dostał zatem wszystko, czego trzeba. I mam wrażenie, że zrobił z tego naprawdę dobry film, ale o samym filmie napisano już dużo. Nie będę niczego powtarzał.
Natomiast przy okazji promocji dotarło do mnie po raz kolejny, jak ważne jest, żeby takie filmy w ogóle powstawały. Filmy, które bez niepotrzebnego patosu i wbijania widza w schematy pokazują, że młodzi ludzie potrafią jeszcze o coś walczyć, że stać ich na to, żeby wznosić się na wyżyny swoich możliwości dla ważnych spraw. To taki film, który udowadnia, że niby normalni, zwyczajni dwudziestoletni potrafią żyć wartościami, które dzisiaj przypisujemy herosom albo osobom niezrównoważonym. Oscara za 80 milionów Krzystek chyba nie dostanie... ale udało mu się zrobić film, który może być odbierany także przez ludzi, którzy żyją innym kodem kulturowym, film, który mimo umieszczenia w tak bardzo polskich, lokalnych realiach jest po prostu świetnym thrillerem, opowieścią o buncie, wartościach i przyjaźni młodych ludzi, którzy potrafili być w czasach, kiedy wszyscy marzyli o tym, żeby mieć... to może jednak nie tak odległe od realiów dzisiejszych dwudziestoparoletnich..?