Po
jakimś totalnym pędzie w amoku, biegu za wszystkim, nerwowym
parkowaniu, pospiesznym poszukiwaniu i pakowaniu prezentów, prześciganiu
do kasy stanąłem gdzieś w Empiku w kolejce na tyle długiej, że i
percepcja się trochę wyostrzyła i opcja myślenia powoli zaczęła
wracać... Kolejka rzeczywiście niezwyczajnie długa, pewnie w
dziesiątki klientów liczona, więc był czas, żeby i muzyczne tło do mnie
dotarło.
Najpierw w uszach rozdzwoniły się dzwonki i dzwoneczki
jakiejś kolejnej wersji "Jingle bells"...później jakiś facet przekonywał
mnie, że te dni to "...the Most Wonderful Time of the Year"..
i już
chciałem rzucić wszystko i uciec, kiedy z głośników popłynął głos Nat
King Cole'a.. śpiewającego tak pięknie, prosto i z wielką klasą o
zakochaniu i dawaniu siebie, o miłości w tym niespokojnym świecie.
Jakoś mnie zatrzymało w tym rozdrażnieniu. Święta idą. Czas miłości w
końcu... może niekoniecznie zakochiwania, ale miłości jednak. Chyba
ostatnia chwila na refleksję. Czy ktoś jeszcze pamięta, o co w tym
wszystkim dzisiaj chodzi? Za chwilę będzie już po świętach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz